Subiektywnie o Australijczykach
W zasadzie można być zwolennikiem dwóch znoszących się wzajemnie teorii: pierwszej, że ludzie są wszędzie tacy sami i że wszędzie żyje się podobnie (o ile nie istnieje bariera w postaci języka) i drugiej: każdy kraj jest absolutnie specyficzny. Jak to mówią: „Co kraj to obyczaj”.
Opisując mentalność, kulturę i sposób życia w Australii, nie sposób uniknąć uogólnień. Z całą również pewnością nie da się również uniknąć subiektywnej oceny tego, na co się w Australii napotyka – za co prawdopodobnie należą się Szanownemu Czytelnikowi przeprosiny z góry.
No, a mając to już za sobą – i przeprosiny i kulawy wstęp, poniżej parę być może przydatnych informacji.
Trudno mówić o Australijczykach mając wyobrażenie jedynie białych Australijczyków, którzy mieszkają tu z dziada pradziada.
Australia, jak już wspomniano tygiel narodów i kultur.
Funkcjonują tu jednak niepisane zasady i zachowania, których przeciętny Polak uczy się dość długo, zwłaszcza, że nie bardzo wie, czego się w zasadzie uczy. Enigmatycznie? – Z całą pewnością.
„Niepisane” zasady są dlatego tak trudne do uchwycenia, że nie tylko są niepisane: one nie są w ogóle artykuowane. W żaden sposób.
Jak wiadomo kraje, w których mówi się po angielsku swoje podstawowe relacje międzyludzkie sprowadzają do pytania o samopoczucie rozmówcy, na które ów ma obowiązek odpowiedzieć i to zawsze w taki sam sposób. Że ma się świetnie, nienajgorzej, dobrze – nigdy, że boli go głowa, miał słaby dzień, albo, że stał dwie godziny w korku.
Na przekazanie takich informacji rozmówca może sobie pozwolić ewentualnie poźniej, kiedy konwersacja się już zawiąże, i kiedy będzie miał przynajmniej niejasne przeczucie, że drugą stronę w ogóle to interesuje. Generalnie można mieć wrażenie, że pytanie o samopoczucie jak również odpowiedź są kompletnie nieistotne, a jednocześnie święte. Bo czy tak naprawdę kogokolwiek interesuje dzień i jego jakość jakiegoś człowieka, którego się widzi pierwszy raz w życiu? Albo drugi?
Problem jest taki, że jeśli się w tym nie uczestniczy, albo wychodzi się z założenia, że jeśli się nie ma nic ciekawego do powiedzenia – to się po prostu nie mówi nic – to automatycznie uchodzi się za gbura, osobę aspołeczną i niekulturalną. Zatem to pierwsza lekcja, którą trzeba odrobić i się jej nauczyć.
Druga jest taka: angielski dla Polaka nie jest językiem rodzimym. Jakiś już czas temu nauka języka metodą Callana przestała być tak bardzo popularna. Tutaj funkcjonuje, nie w szkołach językowych oczywiście, tylko w życiu codziennym. – to oczywiście zupełnie osobiste wrażenie – wzięte z autopsji. Podstawowe tematy rozmów: 1. Skąd jesteś? 2. Jak długo tu mieszkasz? 3. Gdzie wynajmujesz mieszkanie? Aha – ważna informacja: kulturalnie jest zapytać o to samo.
Bez pruderii pytają wtedy o koszty wynajmu, na przykład, co w Polsce często uchodzi za pytanie dość niekulturalne.
Australijczycy na pierwszy rzut oka są bardzo serdeczni i mili.
Z uśmiechem mówią „Welcome”, kiedy usłyszą skąd przybywasz. Pytają, czy jesteś tu turystycznie, czy planujesz się osiedlić na stałe. Takie „Small Talki” odbywają się praktycznie na każdym kroku: przy zamawianiu kawy, kupowaniu chleba, czy koszuli. Są jednym słowem tak mili i serdeczni, że być może dlatego, upośledziło ich na innym polu.
Zdają się być kompletnie niezdolni do jakiejkolwiek konfronatacji. Nigdy nie powiedzą, że jest jakiś problem, że coś im się nie podoba, że zachowujesz się w sposób, który im nie odpowiada. I jest tak praktycznie w każdym środowisku: pracy, towarzyskim, w szkole…
Co robią w takich sytuacjach? – Nic. Po prostu któregoś dnia przestają odbierać telefony, nie przedłużają kontraktu, zaczynają unikać w każdy możliwy sposób. Wtedy wiesz, że coś zrobiłeś nie tak. Oczywiście nie wiesz co dokładnie. To mogło być na przykład to, że nie zapytałeś szefa, jak minął mu weekend, albo miałeś słuchawki na uszach, kiedy wszedłeś do biura. Mogłeś popełnić błąd w pracy, jaką wykonujesz – czyli coś bardziej poważnego – i też o tym się nie dowiesz.
Australiczycy są również niezdolni do mówienia „nie”. Zamiast to powiedzieć, postępują jak wyżej.
Środowisko pracy to osobny, dość zabawny aspekt życia w Australi. Nie możesz się denerwować, bo to wpływa źle na zespół, któremu udziela się stres i w efekcie atmosfera staje się nieprzyjemna. Nie istnieją tak zwane sztywne terminy wywiązania się z umowy. To znaczy istnieją, ale w zasadzie tylko na papierze. Nikt ich nie przestrzega. Efektywność pracy polega często na „przystąpieniu do pracy w nadgodzinach” i sprawianiu wrażenia, że jest się zajętym.
Czas zdaję się tu płynąć inaczej. Czsami jest to zabawne, a czasami może przyprawić o białą gorączke. Bo wiecznie słyszysz, że zdążysz, że przecież możesz iść na plażę.
Po jakimś czasie życia w Australii zaczyna się mieć podejrzenia co do autentyczności serdeczności jej mieszkańców.
Zaczyna się nabierać przekonania, że serdeczność pomyliło się z uprzejmością.
Oni nie są wylewni, są zdystansowani i dość zamknięci na innych. A wiele znajomości jest powierzchownych, opartych głównie na wymianie grzeczności i krótkim streszczeniu minionego dnia.